Loading...

Polski craft. Dobry bo polski?

Na ostatniej edycji Warszawskiego Festiwalu Piwa brałem udział w dyskusji nad stanem polskiego craftu, reprezentując stanowisko – jak się można nietrudno domyślić – bardzo krytyczne. Zauważyłem między innymi że większą pewność mam jeśli sięgnę po jakiegoś wypróbowanego zagranicznego koncerniaka typu Guinness czy Paulaner, bo są to piwa o wysokiej i co najważniejsze stałej jakości, czego o sporej części polskiego craftu powiedzieć nie można. No i bodajże wtedy Bartek Napieraj stwierdził że należy kupować piwa polskie, bo są polskie, pieniądze zostają u rodaków i konsumenci wspierają tym samym rodzimy biznes. Mogłem coś lekko przeinaczyć, ale wypowiedź Bartka odwoływała się w trochę emocjonalny sposób do ekonomicznego patriotyzmu. Została przyjęta przez widownię burzliwymi oklaskami i salwą rzucanych na scenę staników [wizja autora niekoniecznie w pełni zgadza się z rzeczywistością].

Zapadła mi ta sytuacja w pamięć i muszę przyznać, że po części się z Bartkiem zgadzam w tej kwestii. Nie wierzę w dogmat że kapitał nie ma narodowości, a dzieje Świata dostarczają sporo argumentów na poparcie postulatu jednego z włodarzy AleBrowaru. Historia ekonomiczna najbogatszych państw nie była nigdy całkiem leseferystyczna. Bywała, ale w zasadzie tylko wobec rynku wewnętrznego, wobec krajowych podmiotów gospodarczych, w zakresie produkcji oraz eksportu. Jednocześnie te wszystkie „oazy wolności” jak je przedstawia literatura fachowa, te USA czy Wielka Brytania w XIX wieku, te tygrysy azjatyckie w wieku minionym – w każdym przypadku potęga wyrosła równolegle do obowiązujących protekcjonistycznych ceł importowych, które dopiero wówczas stopniowo znoszono, kiedy krajowe podmioty mogły jakością i ceną bez problemu konkurować z zagranicznymi. Nawet taka Wojna Secesyjna wybuchła w dużej mierze dlatego, że rolnicze Południe wolało importować tańsze i bardziej sprawne maszyny z Europy niż ze stanów północnych. Kiedy te drugie przeforsowały zaporowe cła importowe na owe maszyny, secesja stała się dla stanów południowych kwestią ekonomiczną, a nie ideologiczną.

Kontrprzykładem są wspólne obszary celne XX i XXI wieku, w ramach których protekcjonistyczne cła nie wchodzą w grę, NAFTA, UE i inne. W ich przypadku największymi przegranymi w dalszej perspektywie są słabsze i biedniejsze gospodarki, w których krajowe podmioty zostają w dużej mierze wykoszone przez podmioty zagraniczne, które miały w momencie otwarcia rynku bardziej dopracowany i zautomatyzowany proces produkcji oraz mogły zaoferować od razu lepszą jakość. Krajowe podmioty na dobrą sprawę w takiej sytuacji mają bardzo małe szanse żeby się rozwinąć i gospodarka słabsza staje się z czasem wyzbytym przemysłu obszarem zbytu dla producentów z gospodarek silniejszych.

Zaś modelowym przykładem syntezy protekcjonizmu i siłowo narzucanego, jednostronnego otwarcia rynku jest polityka Imperium Brytyjskiego na przestrzeni dziejów, które chroniło własny rynek zaporowymi cłami, jednocześnie wymuszając na mniej rozwiniętych państwach, często metodą siłową vel militarną, otwarcie granic na produkty brytyjskie.

Przenosząc te rozważania na niwę piwną, preferencyjne traktowanie krajowych browarów nad producentów zza granicy przez konsumentów jawi się jako racjonalne w dalszej perspektywie. Pozwoli to zatrzymać większą ilość kapitału w obrębie krajowego rynku piwowarskiego, browary z czasem okrzepną, będą w stanie zainwestować w lepszy sprzęt, jakość polskiego craftu podniesie się i kto wie, może będzie nawet na poziomie włoskim czy amerykańskim. To w teorii.

W praktyce bowiem, warzenie piwa to nie jest fizyka kwantowa. Do uwarzenia fantastycznego trunku nie jest potrzebny Bóg wie jaki sprzęt. Przypominam tylko, że taki Pacific Pale Ale, kryjący czapką większość zagranicznych odpowiedników stylu powstał na włąsnoręcznie przerobionym sprzęcie z odzysku oraz z innych branż produkcji spożywczej. Czyli da się. Do warzenia piwa o wiele bardziej istotny jest know how oraz doświadczenie, no i przede wszystkim sumienność. Lipne polskie piwa nowofalowe, wyjąwszy rzecz jasna te metaliczne czy przepasteryzowane, są zazwyczaj wynikiem partactwa podczas procesu warzenia rozumianego jako cały ciąg produkcyjny, a nie wynikiem taniego, mało zaawansowanego technicznie sprzętu. Analogia do różnych gałęzi przemysłu które profitowały z protekcjonizmu (jak chociażby przemysł elektroniczny i samochodowy w krajach wschodniej Azji) nie jest więc jednak do końca trafna.

Co za tym idzie, skoro polski craft w pierwszym rzędzie wcale nie potrzebuje zastrzyku kapitałowego którego konsekwencją byłby rozwój technologii warzenia, tylko większej sumienności osób zaangażowanych w proces produkcji piwa, no to preferencyjne traktowanie krajowych podmiotów przez konsumentów może tylko spowodować ich rozleniwienie. Skoro ludzie kupują polskie piwo bo jest polskie, to nie ma sensu się wysilać z tą jakością czy jej stałością. Polska górą itp.

Problemem jest więc nastawienie niektórych polskich piwowarów, którymi nota bene w przypadku inicjatyw kontraktowych zazwyczaj są piwowarzy browaru użyczającego swoje moce produkcyjne, nie są więc związani personalnie z końcowym produktem, a co za tym idzie, często mniej im zależy na jego ostatecznym kształcie.

Jeśli więc ktoś mi powie że należy wspierać polski craft bo trzeba wspierać polskich producentów, to na płaszczyźnie ogólnej się z nim zgodzę – w interesie polskiego narodu jest żeby polski przemysł rozwijał się i prosperował, skutecznie konkurując z zagranicznym. A piwowarstwo jest jedną z gałęzi przemysłu.

Ale właśnie – musi konkurować jakością. Jak jakości nie ma, to wzywanie do kupowania gorszych produktów z czasem staje się coraz bardziej groteskowe i nieefektywne.

Krajowym craftowcom życzę więc jak najlepiej. Będę przeszczęśliwy jeśli poziom polskiego craftu się podniesie i będę mógł mówić że nie potrzebuję piw z Włoch, USA czy Anglii, bo wszystko mam na miejscu, a nawet lepsze.

Na razie jednak jest jak jest. I póki co na utyskiwania tych rodzimych nowofalowców którzy warząc wadliwe i niestabilne piwa obruszają się że polski klient jest mało patriotyczny, bo zamiast ich produktów wybiera Guinnessa, Paulanera czy inne Leffe, w odpowiedzi mam pewne angielskie powiedzonko, które polecam mieć zawsze z tyłu głowy:

„Don’t bring a knife to a gun fight.”

Bo jak się chce prawilnie wojować, to trzeba zadbać o odpowiedni oręż, a nie liczyć na to że pospolite ruszenie natchnione ideą rzuci się na przeciwnika gołymi rękami.

źródło zdjęcia

publicystyka 3409867894267688130

Prześlij komentarz

  1. To już jest takie "polskie podejście" do sprawy niestety. Ostatnio zarzucili mi, że zamiast promować niby-lokalne piwo (uwarzone w Witnicy oddalonej o 90km na zlecenie lokalnej hurtowni) wyszczególniam jego wady i nie zachęcam do kupna. "Bo liczy się czyn a nie jakość!" ... serio?

    OdpowiedzUsuń
  2. polski kraft - 100% polskich produktów... slody z niemiec , drozdze nie wiem skąd, chmiel z ameryki... gdzie tu patriotyzm ? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba woda jest polska. Ale na pewno idea warzenia zagranicznych stylów na praktycznie zagranicznych składnikach i sprzedawanie tego jako produktu w duchu polskości jest pomyłką.

      Usuń
    2. Rozumiem że jeansy produkowane masowo w Chinach są amerykańskie? W przypadku gospodarki najlepiej o niej świadczy to co produkuje, niezależnie od tego czy robi to na cudzych pomysłach. Nota bene Chińczycy kradną cudze technologie i używają ich do rozwoju swojej gospodarki. Myślę że zdrowo by się zaśmiali gdyby im ktoś zarzucił brak patriotyzmu.

      Usuń
  3. "Guiness (...) bo są to piwa o wysokiej jakości"- stałej fakt, ale Guiness w swojej wspaniałości ma dla mnie jedną ogromną wadę: nie ma smaku ani aromatu. Ma zaletę- konsystencję dzięki azotowi. Chociaż o ile pamiętam drought bez azotu nawet jakby jakiś smak miał... A wersji extra czy foreign extra jakoś w Polsce nie widuje.
    Odnośnie meritum artykułu- jaram się polskim craftem kiedy wiedząc że polski craft istnieje 4ty rok, mogę kupić perełki światowej klasy- dragon fire, dwa smoki, kret, kruk, pacific, mogę kupić piwa które świadczą o tym że piwowar ma fantazję i jajca ze stali (np yeti z bazyliszka), jaram się że nie pijąc kilka piw w tygodniu nie nadążam spróbować wszystkich bardzo dobrych i dobrych polskich piw,a jeszcze do wielu chętnie bym wrócił (Molly, Geezer, Smoky Joe, Sunset Blvd)
    Oczywiście są takie piwa czy browary do których już nie wrócę, i jest masa których nie mam nawet zamiaru spróbować- chyba że ich jakość i opinia o nich drastycznie się zmieni (na plus oczywiście).
    I jest jeszcze jedna kwestia- jakość piw z USA, wlk brytani, generalnie z zagranicy po transporcie do Polski. Niestety ale jeśli nie jeździ się za piwem to zanim piwo do Polski dotrze często ucieka z niego aromat chmielu, wonia skunksem, albo okazuje się że z partią było coś nie tak i wydałeś 20zł na IIPA z pięknym aromatem siarki. I potem okazuje się że od tego słynnego IIPA z To Ol, , mikkellera, sierra nevada czy innych renomowanych browarów które ma 99 na ratebeerze ale pachnie jedynie skunksem lepsze jednak jest polskie, nie urywające dupy IPA z lekkim masłem od doctorów czy AleBrowaru, bo jednak ma ten chmiel i to bez tego skunksa.
    Podsumowując- polski craft warto kupować, oczywiście ten najlepszy, reszta się poprawi albo zniknie. Na pewno jest w polskim crafcie kilka gatunków gdzie nie ma zbyt wielu godnych reprezentantów (RISy, BW, american wheat) i na pewno jak widzę stone na półce to wybiorę to od kolejnego IPA od doctorów. Ale na porter 55 z Gościszewa nie było mi żal 60 zł, chociaż jeszcze nie próbowałem- czeka na okazję.
    Pamiętaj że np duński craft ocenia się przez pryzmat Mikkellera, To Ol, Armagera i Hornbeer, więc polski craft za granicą będzie raczej oceniany przez pryzmat Pracowni, Artezana, mam nadzieję że też Kingpina czy Bazyliszka, a nie Witnicy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Draught jest z azotem. I nie uważam żeby był wyprany z aromatu oraz smaku, szczególnie jak na 10,25% ekstr. Z polskim craftem mam problem, że nie kupując już wcale absolutnie wszystkich nowości, nadal powtórzyłbym jedynie jedną trzecią. To nie jest imponujący wynik. Nie mówię że jest gorzej niż kiedyś, oczywiście że jest lepiej, ale jest jeszcze dużo do zrobienia. Z zagranicznym craftem to brak świeżości dotyczy głównie piw z USA, przecież transport z Belgii (Mikkellery są tam warzone) trwa jeden dzień. Inna sprawa, że odpowiednio uwarzone piwo zachowuje dłużej swoje walory. Roczny Pliny the Elder nadal wymiatał. Ze skunksem w przypadku importów zagranicznych z tego segmentu nie miałem do czynienia, ale może miałem szczęście.

      Usuń
    2. Ech, jeszcze raz powtórzę to co pisałem wielokrotnie: mogę się założyć że mając dostęp do całego craftu w stanach w których jest ponad 3700 browarów, również powtórzyłbyś 1/3 (gdybyś jakimś cudem próbował WSZYSTKIEGO). I to samo w innych krajach. Do nas kiepskich piw z zagranicy się nie importuje (mówię o crafcie, no i zdarzają się wyjątki w supermarketach ale na zasadzie cośtam od korpobrowaru), bo i na cholerę? Przecież nie kupię piwa ze stanów które ma 20/30 oceny na ratebeerze... Różnica przede wszystkim jest taka że z tych 3tyś odpowiednio więcej jest browarów dobrych, oraz że po tych wszystkich latach istnienia craftu w stanach znacznie więcej jest browarów o ugruntowanej renomie. Tak jak nie sądzę aby za granicą usłyszano o Witnicy czy Korebie, tak nie sądzę abyśmy my usłyszeli o setkach kiepskich browarów z innych krajów.

      Usuń
    3. Napisałem przecież, że nie kupuję już wszystkich nowości, stosuję selekcję. I nadal to samo. Kwestia tego, że w Polsce jest ledwie garstka browarów, po których można się spodziewać solidności. Solidne zagraniczne niekoniecznie muszą mieć swoją droga ugruntowaną renomę. Zdarza mi się, że piję piwa z browaru który na RB ma parę ocen na krzyż, nikt o nim nie słyszal, a jakościowo jest świetnie.

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)